poniedziałek, 7 lipca 2014

Va’esse deireádh aep eigean…

Witam, jako że jest to mój pierwszy post, podrzucę coś na kształt opowiadania. :)



Był ciepły letni wieczór, słońce w szkarłatnym kolorze chyliło się ku zachodowi wydłużając cienie leśnych drzew. Panującą wokoło ciszę przerywały szumiące liście poruszane przez lekki wiatr. Przy lesie była łąka, na której gęsto rosła zielona trawa.  Biegła przez nią kiedyś ścieżka, lecz teraz po tak wielu latach ledwo było ją widać.
Szedł po niej mężczyzna o brązowych oczach, z krótko ściętymi włosami. Idąc nie zwracał uwagi na to, co dzieje się wokoło, gdy nagle jego uwagę przykuł śpiew ptaków. Inny, piękniejszy.  Wyprostował się i rozejrzał. Nieopodal niego, na lekkim porośniętym trawą wzniesieniu stała kobieta. Miała długie proste rude włosy, w które wplątane miała kwiaty. Ubrana była w zwiewną żółtą sukienkę pokrytą roślinnymi motywami. Dziewczyna tańczyła. Poruszała się bardzo lekko, wykonując zgrabne ruchy, jej sukienka w tym momencie wydawała się, jakby żyła, jakby dziewczyna ubrana była w las. Nagle przystanęła i patrzyła na niego swoimi pięknymi brązowymi oczyma. Podbiegła do niego zwinnie niczym sarenka, uśmiechnęła się i pocałowała go w usta…

Mężczyzna otworzył oczy spoglądając w niebo stwierdził, że dalej jest wieczór.  Usiadł na trawie myśląc, czy kobieta mu się tylko przyśniła, czy była tu naprawdę. Wstał i rozejrzał się wokoło, lecz nikogo tu nie było. Zauważył tylko pod swoimi nogami kwiat, taki sam, jaki dziewczyna miała wpleciony we włosy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz